wszedł do jego domu. Ale pan Zane pokręcił głową.
- Jest pan pewien? - nalegała. - Panno Conner, chyba ostatnio nie chodziła pani na spotkania AA? Człowiek, który przez połowę życia pił i zażywał narkotyki, rzadko bywa dobrze ubrany i rzadko sam dobrze wygląda. Może mógłby tego dokonać jakiś gwiazdor Hollywood, ale cała reszta wygląda na ludzi po bardzo 145 poważnych przejściach. Nawet Amanda Quincy zdążyła nabrać tych niemiłych cech. Rainie znów się nachmurzyła. Kolejne nazwisko i kolejny rysopis sprawiły, że wszystko jej się pomieszało. Przyjrzała się dobremu staremu Williamowi Zane'owi. Jego wzrok było jasny. Ich spojrzenia spotkały się. Cholera, kiedy ma się nadzieję, że człowiek wciska bajdy, ten akurat mówi prawdę! Zerknęła na zegarek. Miała do załatwienia jeszcze dwie sprawy. Wstała, uścisnęła dłoń Zane'a. Pożegnał się z wyraźną ulgą. Ale przy drzwiach postanowiła zadać jeszcze jedno pytanie. - Na spotkaniach mówi się o bardzo osobistych sprawach, prawda? - Tak. - O czym mówiła Mandy? Zane się zawahał. - O zdjęciach z miejsc zbrodni, panie Zane? O samych zbrodniach? O zdjęciach? - Mandy miała kłopoty z poczuciem własnej wartości. I to duże. Opowiadała o tym, jaki sławny jest jej ojciec. Opowiadała o tym, jaka piękna jest jej matka. Opowiadała o tym, jaka mądra jest jej siostra. Opowiadała też o... Powiedzmy tak: często określała się mianem nikomu niepotrzebnej blondynki. - Niepotrzebna blondynka? - Mandy miała obsesję na punkcie przemocy. Lubiła oglądać filmy z drastycznymi scenami, lubiła czytać powieści kryminalne. Opowiedziała w grupie, że kiedy była młodsza, zakradała się do pokoju ojca i przeglądała podręczniki kryminologii, a nawet czytała notatki ze spraw prowadzonych przez ojca. Rzeczy te napawały ją strachem, a mimo to wracała tam i oglądała kolejne zdjęcia. To nie było zdrowe. Ona robiła to, żeby się karać. Większość z nas identyfikuje się z osobą, która rozwiązuje jakąś sprawę kryminalną, kiedy oglądamy film lub czytamy książkę. Ale nie Mandy. Ona identyfikowała się z ładnymi ofiarami o niebieskich oczach i blond włosach. Z nikomu niepotrzebnymi blondynkami, panno Conner. Piękna kobieta, która żyje wyłącznie po to, żeby zabił ją jakiś obłąkany morderca. Rainie nadal była wstrząśnięta, kiedy podjeżdżała pod nieduży budynek mieszkalny, w którym mieściło się biuro Phila de Beersa. Chmury przesłoni¬ ły niebo. Ponad chmurami świecił księżyc, a mimo to było jakoś duszno Nawet świerszcze się nie odzywały. Wysiadła z samochodu zgarbiona i poruszona. Była gotowa strzelać a dopiero potem zadawać pytania. O dziewiątej Kimberly powinna już znaj- 146 dować się w swoim względnie bezpiecznym mieszkaniu. Quincy prawdopodobnie wyjaśnił wszystko ze swoim szefem w Quantico i właśnie wracał do Nowego Jorku. Rainie musiała jeszcze załatwić dwie sprawy, potem nade¬ szłaby jej kolej. Zatrzymała się pośrodku pustego parkingu i zaczęła wpatrywać się w gęsty mrok. Gdzieś poza zasięgiem wzroku słychać było szum samochodów na autostradzie. Światło latarni odbijało się od błyszczących kamyków w asfalcie. Poczuła intensywny zapach kapryfolium i jeżyn. - Witam panią. Przestraszyła się i odwróciła gwałtownie, jednocześnie sięgając po swojego glocka.