Uśmiech Marka był prawie niezauwaŜalny.
- Masz rację. Nie zwróciłem na to uwagi. Alli uśmiechnęła się i pocałowała dziecko w policzek. - Ale tobie jest miło - mówiła do dziewczynki - Ŝe masz takie powodzenie, prawda? - Nie przywykła do tego - rzekł Mark. Alli uniosła na niego wzrok. - Do czego? - Do pocałunków. A ty pocałowałaś ją juŜ trzy razy. - Liczysz? - zapytała. Wzruszył ramionami. - Trudno nie zauwaŜyć. Nie wiedziałem, Ŝe jesteś taka uczuciowa. Wiele jeszcze o mnie nie wiesz, Marku Hartmanie, pomyślała. Spojrzała na niego - chciałaby mu powiedzieć, Ŝe ma nadmiar uczuć, jakimi chętnie by go obdarzyła, gdyby zaleŜało mu na tym. Zdawała sobie jednak sprawę, Ŝe nie byłoby to mądre posunięcie. - Tylko w stosunku do dzieci - powiedziała. - Chciałabyś mieć kiedyś własne? Uśmiechnęła się. - Zapytaj mnie raczej, ile. Popatrzył na nią w zadumie i rzekł: - No dobrze, ile? - Pełen dom, a reszta w stodole. Rozbawiło to Marka, zachichotał. - Przed twoim męŜem stoi powaŜne zadanie. - Mam nadzieję, Ŝe je wykona. Znów pocałowała Erikę, która, uradowana, gaworzyła coś w swoim języku. Spostrzegła, Ŝe Mark wzrok ma utkwiony w jej ustach. I poczuła wyraźnie, Ŝe coś zaczęło się dziać w tym pokoju, jakby wypełniało go napięcie, jakie oni oboje wytwarzali. I zapragnęła z całej mocy poznać smak jego pocałunku. Przeraziła się swoich marzeń i pomyślała, Ŝe musi ich się pozbyć, ale nic z tego nie wyszło, było to ponad jej siły. Nawet jeśli pocałuje go, on nigdy jej nie zrozumie. Ani jej uczuć, ani jej sposobu myślenia. Bicie obu ich serc odbijało się echem od ścian tego pokoju, tłumiło nawet gaworzenie Eriki. Przeniknęła ją fala gorąca, gdy spojrzał na nią tak, jakby dopiero teraz dostrzegł w niej kobietę. W tej właśnie chwili - z udziałem jego woli czy bez - Alli poczuła przypływ poŜądania. Pragnęła ponad wszystko wtulić się w jego ramiona i Ŝeby całował ją, tak jak to sobie wymarzyła. Zabrakło jej tchu, kiedy Mark zbliŜył się do niej, pochylił, i gdyby nie głos małej, pocałowałby ją. - Ta-ta... Jakby nagle wróciła mu świadomość; wyprostował się, cofnął parę kroków i przetarł dłonią twarz. - Wezmę twoje rzeczy z samochodu - powiedział idąc juŜ w stronę auta. Coś ją ścisnęło za gardło. Prawie ją pocałował. Po dwóch latach dał jej sygnał, Ŝe zaleŜy mu na niej. - Pamiętasz, Ŝe wieczorem mam spotkanie w klubie? - zapytał. RóŜne myśli tłoczyły jej się w głowie. - Tak, pamiętam. - I nie przejmuj się kolacją. Pani Sanders przygotowała wczoraj co nieco. - Pani Sanders? - Tak, moja gospodyni i kucharka. Przychodzi parę razy w tygodniu. - A widząc wciąŜ pytanie w jej oczach, dodał: - Gotuje, sprząta, ale dzieckiem się nie zajmuje. Ma pięćdziesiąt siedem lat, wychowała piątkę swoich i mówi, Ŝe do obcych dzieci nie ma cierpliwości. Zalicza się do babć tak zwanych wyzwolonych.