rygodnie zły. Nieznośnie smutny. Naukowiec, który szukał powodu. Czło¬
wiek, który wiedział, że powód nie istnieje. Dlaczego mój ojciec zniknął? Przecież zniknął. Izolacja nie oznacz ochrony. I żadna odległość nie jest w stanie zmniejszyć bólu. Wtedy Quincy coś sobie przypomniał. Coś, o czym nie myślał od wielu lat. Mała Kimmy wróciła z drugiej lekcji baletu, weszła do salonu, gdzie znajdowała się cała ich rodzina, wsparła ręce na biodrach i ogłosiła: Pieprzyć balet! Przypomniał sobie, jak Bethie zaniemówiła, Mandy zrobiła głupią minę, a on sam z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Pieprzyć balet! Co za postawa! Co za pewność siebie! Co za odwaga! Czuł się taki dumny... 202 Gdyby opowiedział tę historię swojemu ojcu, na pewno by mu się spodobała. Nic by nie powiedział, ale z pewnością by się uśmiechnął. I na pewno też byłby z tego dumny. Każde pokolenie stawia kolejny krok naprzód. Najpierw był stoicko nastawiony Jankes, potem agent FBI, na koniec błyskotliwa specjalistka kryminologii, która nie miała zamiaru uczyć się baletu. Izolacja nie oznacza ochrony. Stracił ojca, ale być może miał jeszcze okazję odzyskać Kimberly. - Wezmę trochę rzeczy - zawołała z garderoby Rainie. - Jeśli zadzwoni telefon, pozwól, że ja odbiorę. - Mnie tu nie ma - obiecał Quincy. - Myślisz, że Kimberly czegoś potrzebuje? Uśmiechnął się lekko. - Myślę, że wiesz to lepiej niż ja. - Nieprawda. Nie jesteś totalnie bezmyślnym dzikusem. Rainie wyszła z garderoby. Widział, że w swoim własnym domu czuje się szczęśliwa. Nawet ruszała się inaczej, bardziej swobodnie i energicznie. Biały podkoszulek zmieniła na rozpinaną bluzkę. Kiedy szła do kuchni, przyglądał się miękkim ruchom jej łagodnie zaokrąglonych bioder. Pomyślał, że jest naprawdę piękna. A kiedy przyłapał się na tej myśli, sam się zdumiał. Rainie nie była szczególnie ładna, atrakcyjna ani seksowna. Była po prostu piękna. Piękna w tych swoich dżinsach i białym podkoszulku. Piękna bo... Przypomniał sobie, jak na miejscu zbrodni w Filadelfii mijała ludzi z dochodzeniówki, bo wiedziała, że on jej potrzebuje. Jak postawiła się kolegom z FBI, mimo że czuła się obco i niezręcznie. I wciąż stała po jego stronie, chociaż całe jego życie rozlatywało się na kawałki, więc o wiele łatwiej byłoby po prostu sobie odpuścić. Kiedyś powiedziała mu, że nie ma pojęcia o relacjach między ludźmi, o lojalności i oddaniu. Teraz okazało się, że jest wiernym przyjacielem, godnym największego zaufania. - Rainie - powiedział cicho. - Rano nie zachowałem się jak trzeba. To przyciągnęło jej uwagę. Zatrzymała się z jedną nogą jeszcze w kuchni, a drugą już w sypialni. - Nie wiem, o czym mówisz - odparła. - Miałem wspaniały sen, chyba najlepszy sen od wielu miesięcy. Byliśmy razem na plaży, przytuleni do siebie na rozgrzanym piasku. Pamiętam, że bawiłem się twoimi włosami. Nie odzywaliśmy się. Byliśmy po prostu... szczęśliwi. - No tak, to musiał być sen. - Wtedy się obudziłem i ty rzeczywiście byłaś obok mnie. - Chrapałam? - Nie chrapałaś. 203 - Uff! - Zrobiła przesadnie zamaszysty ruch ręką, jakby ścierała p<